Strona:Antoni Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1924).djvu/33

Ta strona została przepisana.

i żartował z żandarmami, zabawiając ich opowiadaniami ze swej podróży. Nawet żandarmi szeptali do siebie, z podziwem kręcąc głowami:
— Takiego bohatera aresztować, zakuć w kajdany i wrzucić do więzienia? No — no!
Dowlekli jednak Radkiewicza do Petersburga, gdzie władze umieściły go w więzieniu, z ktorego miał być odesłany z powrotem na miejsce wygnania. Gdy o tem usłyszał Radkiewicz, uśmiechnął się szyderczo i głośno oznajmił:
— To — pomyłka, panowie! Ja na Sybir już nie wrócę. Wyjdę na wolność, do Polski powrócę... Tak! Tak!
Wydawał się nieprzytomnym, oczy mu błyszczały, drżały ręce i nogi, a zęby szczękały, wstrząsane dreszczami.
Tegoż samego wieczora do celi Radkiewicza przyszedł lekarz i jakiś starszy pan, ubrany po cywilnemu. Lekarz obejrzał uważnie chorego i powiedział, zwracając się do dozorców więziennych:
— Tyfus... Przenieść do szpitala natychmiast... Stan groźny.
Starszy pan tymczasem szczegółowo jął rozpytywać Radkiewicza o jego ucieczce z Syberji i o jego pełną fantazji, odwagi i uporu podróż, starannie wszystko notując w małej książeczce.
— Czy pan jest z policji czy z sądu? — zapytał go słabym głosem Radkiewicz.