Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/13

Ta strona została przepisana.

tycznych płytach jego ulic, siedziałem na marmurowych ławach, gdzie niegdyś przechadzali się i siadywali dumni patrycjusze rzymscy i w miedź zakuci pretorjanie wielkich cezarów „Romae aeternae“...
Znowu myślałem, marzyłem, wypytywałem, czytałem, zbierając materjały dla nowej książki mojej o Afryce Północnej. Całe życie moje przeszło we włóczędze po świecie, wszyscy ludzie są dla mnie braćmi, umiem z każdym mówić i znaleźć drogę do jego serca. W Afryce tej jesieni miałem długie rozmowy z mądrymi administratorami i generałami Francji, „wielkimi władcami“ arabskimi, z kupcami, żydami marokańskimi, z Berberami, Kabylami, miłującymi nad wszystko wolność, z wojownikami Shleu, z tragicznemi Suss i z nomadami Sahary. Nic więc dziwnego, że przywiozłem ze swej podróży olbrzymi bagaż wrażeń, spostrzeżeń, studjów. Być może przywiozłem coś takiego, czego inni podróżnicy nie widzieli, nie słyszeli. Być może, że jakiś nowy Sven Heddin zacznie polemikę przeciwko mnie za to tylko, że sam tego nie widział.
Wobec tego, pisząc o Afryce, napiszę książkę zajmującą, a dam w niej to, co znakomity francuski Podróżnik po Azji p. Saint Yves nazwał, mówiąc o mojej książce: „geografią dusz i serc ludów“.
Podróżując po Afryce Północnej, spotkałem i tu swoich rodaków — Polaków. Widziałem ich w Rabacie, Kazablance, Marrakeszu, Oranie, Algierze, Konstantynie i Tunisie. Są tam lekarzami, dziennikarzami, nauczycielami, malarzami, kupcami, marynarzami i prostymi robotnikami. Pracują wytrwale i sumiennie, a otacza ich szacunek i uznanie. Dora-