biają się też fortuny i mają szerokie plany na przyszłość.
Spotkałem tu dwóch Polaków na progu Sahary. Skupują daktyle po oazach i na wielbłądach dowożą je do kolei, a później wysyłają do Europy. Zaczęli z drobnymi środkami, ale nikt z nimi konkurować nie może. Nabywają najlepszy towar, gdyż nikt tak jak oni — ci ludzie z północy, nie zna Arabów i Berberów, oczekiwanych urodzajów daktyli, potrzeb tubylców i dróg przez skwarną Saharę.
Mówili mi ci moi rodacy, że zamierzają tego roku przeciąć na wielbłądach pustynię i wyjść na rzekę Niger, skąd mają przywieźć skórę krokodylów i kość słoniową.
Być może spotkam tych moich przedsiębiorczych i energicznych rodaków tej jesieni w Afryce Centralnej, po której będę podróżował czas dłuższy, a która pociąga mnie swojemi małozbadanemi obszarami, swoją tajemniczością, pierwotną kulturą, niezrozumiałemi kultami różnych szczepów i... polowaniem na lwy, słonie i krokodyle...
Znamy Zachodnią Europę i Amerykę, znamy Azję, chociażby z tragicznego doświadczenia Syberji, ba! znamy nawet Brazylję i Argentynę, lecz nie znamy prawie wcale Hiszpanji, związanej z nami historycznemi wspomnieniami, które, zresztą, dla inte-