i martwy, a Famoso gonił jednego z kapadorów, rozległ się sygnał z loży sędziów. To był znak, żeby byka zabrano z areny.
Po chwili zjawił się lekarz. Długo badał leżącego matadora, nareszcie podniósł się i stentorowym, obojętnym głosem oświadczył:
— Espada don Pedro Manole nie żyje!
Wtedy rozległ się gdzieś na „banda del sol“ groźny krzyk kobiecy.
— Manole! Manole! Zabiłeś moje serce zdradą, „Kniakiatrja“ zemściła się za mnie. Pedro! mój Pedro!
W tych ostatnich słowach była dzika, namiętna rozpacz, lecz utonęła ona wśród krzyków i zgiełku wzburzonego wypadkiem tłumu cyrkowego, tłoczącego się i zbiegającego na arenę.
Otoczony murami odwiecznemi, wrośniętemi w skały, już w piachy się rozpadające, stoi, zdaleka widzialny, połyskujący bielą budynków, strzelający pod turkusowe niebo smukłemi minaretami swoich meczetów — Fez, oficjalna stolica sułtana i siedlisko wpływów Islamu na całą Afrykę.
Pałac sułtana, skryty dla wszystkich za wysokiemi murami, otoczony czarną gwardją senegalczy-