W Fezie przebywają najbardziej uczeni i poważni mułłowie, którzy po kilka razy odwiedzali Mekkę i dotykali świętej chorągwi Mohameda-Proroka. Tu w medersach odbywają się spory i dysputy religijne, tu daje się rady tym, którzy już przeżyty Wschód muzułmański chcą odrodzić i pchnąć go na inne tory życia i dziejów ludzkości.
W Fezie, w cieniu wysokich murów, odrapanych i pogryzionych zębem czasu, w wązkich uliczkach, załamujących się wśród ślepych ścian, na gwarnych souk‘ach, czyli handlowych zaułkach, na drogach, prowadzących do bram miasta, śród grobowców starego cmentarza, czuje się nieokreśloną tajemnicę, mglistą, fanatyczną, marzycielską, nieżywą, którą nosi w głębi swego uśpionego serca Islam; lecz Francuzi z uśmiechem na ustach, z przyjacielskim żartem chodzą w tym tłumie Mekki afrykańskiej, pewni siebie i swojej misji, którą pełnią nie dla Francji tylko, lecz dla całej ludzkości. Niejeden naród mógłby posłać tu na te olbrzymie, urodzajne obszary tysiące swoich synów, aby dopomogli Francji dokonać dzieła w imię hasła:
Liberté, fraternité, éalité!
Dziwne się wydaje to hasło, ożywiające wszystkich tu pracujących, obok nawoływania „muezzinów“.
— La Illah Illa Allah u Mahomed Rassul Allah, Allah Akbar!
W tej dziwnej symbiozie syntetycznego rozumu potomków encyklopedystów i twórców wielkiej rewolucji z entuzjastycznym i fanatycznym Islamem jest wielka siła Francji.