Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/42

Ta strona została przepisana.

nia mieliznę, którą lizały z łagodnym pluskiem nadbiegające fale. Morze już nie dobiegało do wysokiego brzegu, i Nagga zrozumiał, że ono odchodzi dalej i dalej wgłąb kraju. Spostrzegł też, że zwierzęta też oddaliły się znacznie od gór i trzymały się bliżej morza, jak gdyby posuwały się za nim.
Znalazłszy się w nocy w jaskini, znanej mu z wypraw myśliwskich, człowiek, obejrzał skóry upolowanych zwierząt, a później długo się mozolił nad rozpaleniem ogniska, krzesząc ognia z kamieni i rozdmuchując iskry, które zaczynały się tlić na powierzchni suchego mchu, lecz wciąż gasły. Gdy jednak ognisko płonąć zaczęło i rozświetliło wnętrze jaskini, Nagga zjadł kawał upieczonego na węglach mięsiwa i długo siedział, przyglądając się szkarłatnym robakom, wijącym się śród znikających kawałków drzewa. Przyglądał się i myślał o różnych rzeczach — codziennych, a jednak zagadkowych, jak naprzykład o tem, dokąd odchodzi morze, jak mogą czerwone robaki istnieć w ogniu, czy są to robaki, czy jakieś inne nieznane istoty, czy są one dobre, czy złe?.. Nawał zagadek stał ciągle przed myślą Naggi. Wreszcie przypmniał sobie, że jego starszy brat Ad miał wyruszyć na słonie.
— Nie znajdzie słoni w pobliżu gór — pomyślał Nagga. — Idą za morze ku słońcu...
Wiedział olbrzym, że Ad odwiedzi tę jaskinię, gdzie zwykle z ojcem składali zdobycz, więc ostrzem toporka, wykutego z twardego zielonego kamienia, zaczął ciąć miękką skałę, stanowiącą ścianę jaskini. Jedne po drugich zjawiły się słoń, bawół, struś. Nagga odstąpił parę kroków i przyjrzał się swojej pra-