Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/50

Ta strona została przepisana.

machując toporkiem, pobiegł w stronę swojej siedziby, nieznajomy obejrzał się i, jak spłoszony kozioł skalny, pomknął ku górom. Z nadzwyczajną szybkością wspinał się on po stromych skałach, skacząc z kamienia na kamień i przesadzając szerokie szczeliny, jak gdyby miał orle skrzydła. Nagga nie zatrzymując się przy Tek, gonić go zaczął. Ślizgał się na zboczach gór, zrywał się z nich, czepiając się rękami krzaków i wysokich kęp trawy, lecz drapał się dalej i wyżej, cały skrwawiony, straszny i pałający zemstą. Nagga gonił małego człowieka do nocy, ale ten ani razu nie przypuścił go tak blizko, aby olbrzym mógł cisnąć w niego kamieniem. Nagga, wyczerpany i zmęczony, usiadł pomiędzy kamieniami i zasnął trwożnym, nużącym snem. Budził się co chwila i nadsłuchiwał. Lecz na szczytach gór panowała cisza i żaden dźwięk nie dochodził tu z dołu, gdzie ryczały zwierzęta, pluskało morze, dzwoniły potoki i gdzie pozostała Tek.

Nagle ujrzał ją, siedzącą nad wodą i potrząsającą rękoma. Wskoczył i krzyknął z bólu, uderzywszy głową o kamień, przy którym usnął, lecz Tek nigdzie nie było[1]. Bardzo się tem Nagga zdziwił i przeraził, lecz gdy brzask rozpraszać zaczął ciemność nocy i zimne mgły, wznowił pościg.

  1. P. Teofil Glacier objaśnił mnie przy tej sposobności, iż był to pierwszy sen pierwotnego człowieka, ponieważ, jak twierdzi p. Glacier, sen jest karą bóstwa, zsyłającego nam zwykle złe sny, a jeżeli bywają dobre, to one albo osłabiają wrażenie, pozostałe od przeżytych już wypadków, lub uprzedzają jeszcze niedoznane dobre zjawiska, które na skutek tego tracą na uroku w życiu realnem.