Przypominam sobie dwa dziwaczne spotkania... Dziwaczne, lecz nad wyraz pouczające i otwierające drogę do zrozumienia Ameryki.
Było to gdzieś pod Nowym Jorkiem, w małej mieścinie, dokąd w niedzielę zawiózł mnie samochodem mój przyjaciel, szukający tu odpoczynku po pracy biurowej i zgiełku życia nowojorskiego.
Cały dzień spędziliśmy śród łanów dojrzewającej pszenicy i zjedliśmy przyrządzone w domu śniadanie pod owocowemi drzewami u jakiegoś drobnego farmera.
Po zachodzie słońca powracaliśmy na stację kolejową, gdzie zostawiliśmy samochód. Był to duszny, upalny wieczór, droga pełna kurzu. Zmęczeni całodzienną włóczęgą, szliśmy powoli, co chwila ocierając pot z czoła i marząc o szklance zimnej wody sodowej, gdyż pragnienie dotkliwie nam dokuczało.
Do stacji jednak mieliśmy jeszcze spory kawał drogi.
Nagle na zakręcie ścieżki zjawił się młody chłopak i dźwięcznym, chociaż „fachowym“ głosem z miejsca zaczął robić „business“.
— Woda zwykła lub mineralna tylko na chwilę ugasza pragnienie, szanowni gentlemeni, natomiast suszone rodzynki radykalnie zabijają przykre uczucie pragnienia. Proszę sprawdzić... Pięć centów!
Mówiąc to, szybko wyjął z kosza dwie małe papierowe torebki i podał je nam. Zapłaciliśmy po pięć
Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/81
Ta strona została skorygowana.
ROZMACH AMERYKAŃSKI.
(Ze wspomnień o Ameryce).