Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/82

Ta strona została przepisana.

centów i zaczęliśmy skwapliwie żuć rodzynki, dość ironicznie spoglądając na siebie i jednocześnie myśląc o tem, że daliśmy się nabrać na taką prostą, lecz dobrze obmyśloną reklamę. Jednak, rodzynki były istotnie bardzo dobre i doskonale pomogły nam na pragnienie.
Poszliśmy dalej w towarzystwie businessmana, który nie przestawał mówić o sobie, swoim wynalazku i swoim interesie, który jakoby świetnie mu się zapowiadał.
— Boże wielki — mówił z melancholijnym uśmiechem politowania — zacząłem ten interes przed miesiącem. Sprzedawałem rodzynki wprost z kosza, bez opakowania, doprawdy, nie był to dobry towar, gdyż kupowałem najtańszy, nieoczyszczony i nieodsortowany gatunek. Nie miałem wcale mieszkania, żyłem nie będąc pewnym jutra, klijentami moimi byli żebracy, dzieci tragarzy portowych i inna „arystokracja“ tego rodzaju. Jednak, dżentelmeni, ciułałem cent po cencie, dolar po dolarze. Teraz sprzedałem panom towar wprost standartowy, w najlepszym gatunku, w przyzwoitem opakowaniu, zabezpieczającem go od kurzu. Pięciu moich agentów (wymówił to z dumą) wraz ze mną sprzedają te paczki w najbardziej uczęszczanych przez publiczność zamiejskich ustroniach oraz w pociągach, gdzie duszno, gorąco i natłoczono.
— Rodzynki tam są bardzo pożądane — zauważył mój przyjaciel, nabywając nową paczkę. Poszedłem za jego przykładem.
— Naturalnie! — odparł, uśmiechając się. — Ale to jeszcze mały interes. Marzę o dobrej reklamie