Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/85

Ta strona została przepisana.

zacząłem go rozpytywać o jego pracę. Rozgadał się szybko, co widząc, zaprosiłem go na kawę do pobliskiego „saloon‘u“.
Tu, wypocząwszy trochę, umieścił nogi na wolnem krzesełku, wyciągnął się z rozkoszą, prostując kark i ramiona, i zawołał:
— Dziś to nic jeszcze, tak sobie — zwykła praca, ale jutro będzie gorąco!
— Czy jutro macie więcej obstalunków i gości? — zapytałem.
— Nie! Jutro mamy konkurs doroczny. Staną do współzawodów najlepsi otwieracze ostryg, a ten, który pobije zeszłoroczny rekord — dostanie premjum. Cały tysiąc dolarów! Rozumie pan? Tysiąc dolarów! To już kapitał.
— A jakiż był rekord? — zapytałem znowu.
— 2400 ostryg „New-Haven“ na godzinę! — wykrzyknął z zachwytem. — I wie pan co? Zrobiłem w zeszłym roku 2260. Pobił mnie Włoch Simonino od Czarnego Jacka, ale nieuczciwie. Bo to, widzicie, zagapiłem się, a on obcasem złamał rękojeść mego noża, który leżał na ziemi. Odrazu spostrzegłem to, gdy się zaczął konkurs, ale już nic nie mówiłem i robiłem, chociaż drewno właziło mi w dłoń i krwawiłem, jakgdybym był rzeźnikiem od chicagowskiego Armour‘a. Teraz znowu jutro zmierzymy się z Simonino, lecz będę na niego baczne miał oko. Thats‘-boy!
— Zrobicie mu takiż kawał — będzie miał za swoje! — zauważyłem, oburzony na zdrajcę Włocha, którego nigdy na oczy nie widziałem.