Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/98

Ta strona została przepisana.

i sępy nagoszyje, oczy złociste w dno czarne utkwiwszy.
Tajemnemi głosami mówiły do siebie góry. Były to grzmoty toczących się nadół lawin i skał, co życie swoje na szczytach niedostępnych skończyły i gdzieś tam, w ciemnych czeluściach wązkich dolin, na umieranie były skazane, na konanie powolne i bolesne, w żwir i piachy się zmieniając. Przed zgonem ciskały przekleństwa w coraz dalej odlatujące od nich niebo, przekleństwa krzykiem i hukiem echa stugłosowego, trzaskiem druzgotanych i rozłupywanych na drzazgi żałobnych modrzewi i złocistych sosen.
Wołaniu gór odpowiadały orły i sępy klekotem żałosnym, a kołując, wyżej wznosić się zaczynały, jakgdyby ciekawe zmian na pomarszczonej twarzy gór.
Gdy zima nadchodziła, biały całun zarzucała na ostre, zębate szczyty i lodem ścinała ruchome lawiny i skały, odrywające się od wieczystej piersi grzbietu, — wtedy przylatywało na skrzydłach bezszmernych martwe Milczenie o bladej twarzy i szeroko rozwartych źrenicach, pełnych żądzy i zgrozy. Siadało, jak widmo majaczące, na śnieżnych werchach i mgławicami toczyło się, pełzało szczelinami urwistemi, gładkiemi spadkami skał, niżej i niżej, w doliny i na płaszczyzny, gdzie się czaiło, nieśmiałe i strwożone widokiem dzikich jaków o włochatych bokach i ogonach wspaniałych, krętorogich, grubokarkich argali i skradających się przez zarośla młodzi modrzewiowej białowłosych wilków...
Bladolice, szerokookie Milczenie zazdrośnie kryło w zwojach śnieżnego płaszcza nieme krzyki przed-