Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/100

Ta strona została przepisana.

nawet społeczne i polityczne burze są dziełem djabłów, żyjących na ziemi. Wróżby wskazują dzień, gdy najważniejszy z djabłów przebywa na terenie klasztoru, i straszą go tak, że ucieka poza granice Chin. Chińczycy, którzy w bardzo małym procencie są lamitami, chętnie jednak uczęszczają na tę ceremonję i, pan zobaczy, co się będzie działo na Hatamenie, gdy procesja ruszy tą ulicą. Ale idźmy już!
Przeszli parę dużych placów i nareszcie na jednym z nich ujrzeli tłum Chińczyków, śród których przesuwali się lamowie w czerwonych i żółtych szatach. Zmieszali się z tłumem i uważnie rozglądali. Malecki zobaczył kilkanaście przerażających postaci, owiniętych w powiewające szmaty i wstęgi jaskrawych tkanin. Na głowach miały maski, przedstawiające czaszki ludzkie, pyski potwornych zwierząt i jeszcze bardziej potwornych ptaków. Z szerokich trzewików podnosiły się do kolan języki płomieni, zrobionych z pomalowanego na czerwono i żółto papieru; w ręku te zastraszające postacie miały długie czerwone baty. Rozległo się głośne klaskanie czerwonych rzemieni, któremi „djabli“ okładali publiczność z całą sumiennością, waląc przez ogolone łby, piersi i grzbiety. Uderzeniom wtórowały krzyki, śmiechy, jęki i wymyślania. Nareszcie tłum się rozstąpił, oczyszczając znaczną przestrzeń.
Wtedy rozpoczęły się tańce. Z obłędnemi krzyka-