koju. Rozległ się cichy okrzyk, i dwie postacie rzuciły się do leżącego. Malecki, powróciwszy do przytomności, zauważył nieznajomą twarz, schyloną nad nim. Przyjrzał się uważniej, przymrużył oczy, starając się przypomnieć sobie tego człowieka, lecz nie mógł. Znowu spojrzał. Różowa, staranne ogolona, energiczna twarz, siwe włosy i wąsy, badawcze i rozumne oczy. Nie znał tego człowieka. Obejrzał się i nie mógł zrozumieć, gdzie jest. Zrozumiał tylko, że leży na łóżku. Chciał zapytać, poruszył ustami, lecz nie był w stanie wydobyć żadnego dźwięku przez zaciśnięte zęby.
Jakgdyby przez sen słyszał męski głos i zrozumiał niektóre wyrazy:
— Kamfora dwa razy... Zupełny spokój... Nie pozostawiać samego... Obawiam się, że krwotok może się powtórzyć...
Ktoś wyszedł z pokoju, a ktoś inny, cicho stąpapając, zbliżył się do łóżka i bez szmeru prawie usiadł w fotelu. Malecki zwrócił w tamtą stronę oczy, lecz nie mógł dojrzeć, nie miał jednak siły odwrócić głowy. Wpadł znowu w stan obojętności i półomdlenia.
Oprzytomniał, gdyż uczuł ostry, krótki ból w ramieniu, otworzył oczy i zobaczył w półciemnym pokoju sylwetkę kobiety. Dojrzał szprycę w jej ręce, a później szklankę z jakimś płynem, który po trochu wlewała mu do ust. Wypił i usnął.
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/104
Ta strona została przepisana.