Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Obudził się, gdy już do pokoju zajrzały pierwsze promienie słońca. Czuł się silniejszym i przypomniał sobie atak febry, nieznajomą twarz z siwemi wąsami i sylwetkę kobiety ze szprycą w ręku.
Poruszył się z trudem i zmienił pozycję.
Ujrzał siedzącą w fotelu kobietę w czarnej sukni. Spała. Spokojnie podnosiła się i opuszczała pierś. Głowa zwisała tak nisko, że twarzy Malecki nie mógł dojrzeć. Widział tylko złote włosy, opasane szeroką czarną wstążką. Jasny słomkowy kapelusz z niebieskiemi kwiatami na rondzie i szare rękawiczki leżały na kanapie.
Chcąc obudzić śpiącą, zakaszlał. Drgnęła, gwałtownym ruchem podniosła głowę i niby dziecko, zaczęła przecierać oczy. Malecki nie odzywał się, i nieznajoma natychmiast usnęła nanowo. Lecz teraz mógł dojrzeć jej przybladłą twarz. Zdumiał, podniósł się na łokciu i przyglądał bacznie, nie wierząc własnym oczom. Była to Halina Orliczówna.
— Co to ma znaczyć? — pytał siebie. — Skąd się tu wzięła?...
Długo się wpatrywał Malecki w tę uśpioną twarz, a coraz milszą i bliższą stawała mu się. Blada była, lecz usta paliły się szkarłatem młodej krwi.
Pogodne czoło, uwieńczone kaskadą rozrzuconych, złocistych włosów, z palącym się w nich błyskiem promieni, wdzierających się przez zapuszczone ro-