Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Malecki milczał.
Doktor Belly wciąż uważnie mu się przyglądał i ciągnął dalej:
— Milczenie pana jest bardzo wymowne! Pan nie chce zdradzać swojej i nie swojej tajemnicy. Tymczasem jest to konieczne. Zresztą lekarz jest związany zawodową dyskrecją. Może pan polegać na mnie, jako na lekarzu i jako na dżentlemanie. Oto moja ręka!
Malecki uścisnął dłoń lekarza, lecz wciąż milczał.
— Widziałem tu młodą pannę — mówił, zapalając fajkę, Anglik, — była bardzo wzruszona chorobą pana, bardzo wzruszona... Narazie pomyślałem, że w sprawie jest zamieszana kobieta i, właśnie ta o złotych włosach...
— O nie! — wyrwało się Maleckiemu.
— Wiem, że nie! — zgodził się lekarz. — Rozmawiałem z tą panną długo i widzę w niej istotę nadzwyczaj czystą, pełną szlachetnych porywów. Nie jest to typ dla intrygi, doprowadzającej mężczyznę do stanu takiego nerwowego wyczerpania...
Mówiąc to, kiwnął głową w stronę Maleckiego.
— A jednak taki typ istnieje i działa na pana zabójczo, — dokończył doktór Belley.
— Czy panna Orliczówna opowiadała panu o mnie i o sobie? — zapytał Malecki.
— Owszem, ale z jej opowiadania żadnych wnios-