Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/113

Ta strona została przepisana.

ków zrobić nie mogłem, — odpowiedział lekarz. — Nie chcę wiedzieć nazwiska, muszę tylko otrzymać potwierdzenie, czy to wpływ kobiety?
Po długim namyśle Maleeki kiwnął głową.
— Tak! — ucieszył się doktór. — A teraz ja będę mówił, pan zaś będzie tylko potakiwał lub negował. Piękna kobieta, mająca na pana nieobjaśniony wpływ, zaciąga pana w otchłań miłości, namiętności, pragnień i nieziszczonych nadziei, przywiązuje pana chwilami, zbliża i odpycha obojętnością i czemś jeszcze, co pan niewyraźnie wyczuwa w jej zachowaniu się. Miłość i nienawiść, rozpacz poddania się i nadzieja wyzwolenia mkną jedno po drugiem, jak w kinematografie. Jednocześnie pan doznaje uczuć upadku i nieograniczonej zależności od woli tej kobiety, umiłowanej i znienawidzonej jednocześnie. Czy tak?
Malecki znowu kiwnął głową.
— No, tak! — mruknął lekarz. — Niech się pan nie dziwi, że tak trafnie określiłem jego duchowy stan. Znam Wschód i białych kolonistów. Tu albo rozpusta, albo głęboki tragiczny romans. W nim zaś giną najczęściej mężczyźni, ponieważ kobiety tu są bezwzględne, silne i niemoralne, raczej nie posiadające żadnej moralności. Pan więc jest jedną z ofiar romansu. Teraz wiem już wszystko i będę się starał dopomóc panu.
— Zdaje się, że nie będzie to już trudnem za-