daniem... — szepnął Malecki, ale jednocześnie stanęła mu przed oczami hrabina del Romagnoli, oparta na ramieniu pięknego młodzieńca o nieruchomym, prawie groźnem spojrzeniu, więc nie dokończył zdania i opuścił głowę.
— Pozostanie pan w łóżku przez parę dni! — zadecydował Belley. — Będzie się przyjmowało lekarstwa, ale najlepiej z nikim się nie widywać, chyba z tą panną o złotych włosach, a później podróż...
— Może lepiej odrazu wyjechać? — spytał Małecki. — Muszę już jechać...
— Nie! pan nie będzie mógł odjechać teraz. Pan powinien wyleczyć się tu, gdzie nabawił się tej choroby. Gdyby pan wyjechał zupełnie, żarłaby pana tęsknota za tą, którą pan pozostawił w Chinach. To mogłoby pana poprostu zabić. Tymczasem, zwiedzając ten kraj, pan będzie myślał, że w każdej chwili może powrócić do Pekinu i zobaczyć tę, która jest chorobą i śmiercią pana. Ta myśl będzie koiła tęsknotę. Nie, pan stanowczo powinien zabawić w Chinach dłuższy czas!
Uśmiechając się, lekarz pożegnał Maleckiego i odszedł.
Pozostawszy sam, Malecki zaczął czytać pośpiesznie, zjadł obiad, raz po raz patrząc na zegarek. Czas się wlókł, jakby drwiąc z niecierpliwości człowieka. Malecki chwilami zamykał oczy i myślał o hrabinie,
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/114
Ta strona została przepisana.