Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/124

Ta strona została przepisana.

czyć się tam, gdzie mularze zużyją ostatnie ziarnko tego głazu. Ten mur istnieć będzie na ziemi i w pamięci ludów do chwili, aż Chiny opanują światem! Biada tym, którzy woli ducha nie uszanują i mur zburzą! Biada im!“. Tak mówił pustelnik. Mur zbudowano od brzegów Pacyfiku aż do Suczou, na pograniczu Tybetańskiem, gdzie była użyta ostatnia szczypta proszku, utartego z głazu, przyniesionego z Himalajów na rozkaz bóstwa gór. Prawdę powiedział pustelnik! Mur trwa na ziemi już dwadzieścia dwa wieki, a w pamięci ludzi trwać będzie wiecznie! Ludzie Azji pamiętają przepowiednię, daną „pierwszemu niebiańskiemu cesarzowi“ i, chociaż mur już ma wyłomy, poczynione zębem czasu, żaden Chińczyk, a nawet koczownik-barbarzyńca nie ośmieli się przejść przez wyłom w murze. Nałoży kilka mil drogi, ale wejdzie na terytorjum Chin przez bramę, których sporo jest w murze.
Malecki długo siedział pewnego wieczoru w małym ogródku niedaleko dworca kolejowego i przyglądał się olbrzymiej bramie Czien-Men. Potężny fundament, złożony z ogromnych kamieni z tunelem wewnątrz, ciemnym i tajemniczym, miał nad sobą cztery piętra, gdzie cudzoziemska załoga ustawiła działa. Wygięty dach połyskiwał przy zachodzącem słońcu czarnemi, lśniącemi dachówkami. Olbrzymi gmach stał, niby potężna straż, groźna, czujna, a