winna się zjawić, lecz jakaś inna, niepodobna do tej — z apartamentu hotelowego w Astor-House...
Pewnej niedzieli Wolf zaproponował Maleckiemu wsiąść do samochodu i pojechać do świątyni Konfucjusza, a stamtąd — do świątyni Nieba. Pierwsza znajduje się w tatarskim Pekinie, niedaleko od bramy An-Ting-Men, druga za chińskim Pekinem.
Na ulicy Hatamen samochód dopędził elegancki kabriolecik. Malecki spojrzał i drgnął. W siedzących paniach poznał hrabinę del Ramagnoli i Orliczównę. Przed nimi na małej ławeczce siedział książę Razza, ubrany w biały kostjum flanelowy z czerwonym kwiatkiem w klapie tużurka. Maleckiego uderzyło to i dziwnie oburzyło, że piękny książę wpatrywał się w Orliczównę.
— Adonis!.. — zasyczał, zaciskając pięści.
— Co pan powiedział? — zapytał, podnosząc okulary, Wolf.
— Tak sobie, głupstwo! — odpowiedział Małecki. — Niech pan spojrzy na mnie. Jestem słaby i blady, ale rozbiłbym łeb jednemu silnemu dżentelmanowi.
Wolf zaśmiał się i poklepał przyjaciela po kalanie.
— No, to już dobrze! — zawołał. — Jest temperament, pociąg do walki — to dobrze! Zdrowie powraca, a to grunt!
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/128
Ta strona została przepisana.