Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Z przyjemnością! — zawołał Malecki. — Jestem nieskończenie panu wdzięczny, że zechciał mi pan pokazać stary Pekin.
— Z panem bardzo przyjemnie zwiedzać te zabytki przeszłości, bo pan rozumie wszystko i wpada w nastrój, pełen poezji i uszanowania przed siwizną historji! — odparł uczony archeolog. Wolf wyszedł. Malecki przerzucił parę dzienników i windą podniósł się do swego pokoju.
Długo nie mógł się uspokoić, chodził i myślał.
Był poruszony spotkaniem z hrabiną, jej słowami, ale jeszcze bardziej zachowaniem się księcia Razza wobec Orliczówny. Przypomniał sobie jej słowa o piękności tego adonisa, zobaczył złotowłosą głowę, schyloną i uważnie słuchającą tego, co mówił do niej Włoch. Zmarszczył czoło, gdy przed oczami mignęła mu ręka Orliczówny, pośpiesznie opuszczona przez księcia, a później szydercza twarz Aury. Posłyszał wyraźnie jej szept: „Książę Razza nie próżnuje“. Co to miało znaczyć? Czyżby ta, taka czysta, jak mu się wydawało, dziewczyna, uległa natarczywości i przedsiębiorczości lwa salonowego, tego boga greckiego z nieruchomem, okrutnem spojrzeniem? Czyżby wszystkie kobiety na całym świecie miały być jednakowe i czyż nie istnieje już taka, o jakiej marzyli poeci wszystkich narodów i epok, a z nimi i on sam, z nadzieją i wiarą oczekujący przyjścia wielkiej mi-