Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/14

Ta strona została przepisana.

w swojej kabinie-luxe. Wieczorami tylko odbywała przechadzkę w zakrytej galerji na pokładzie, prowadząc na cienkim, srebrnym łańcuszku pieska „Jeksyboy“. Nic na pozór nie mogło razić pasażerów pierwszej klasy. Każdemu przecież wolno zajmować kajutę-luxe, rozmawiać lub nie rozmawiać z towarzyszami podróży, jadać lub nie jadać w ogólnej sali. Lecz tłum, jak potwór stuoki, posiada wzrok, przenikający wgłąb duszy i mózgu ofiar swojej ciekawości.
Otóż jedna z wyblakłych, jak bardzo stary, wyszargany gobelin, turystek dojrzała coś, co poruszało całe towarzystwo. Stara i dość zgryźliwa panna, nauczycielka z Szanchaju, opowiedziała innym paniom, te zaś panom, panowie — oficerom, a ci — swoim stewardom, aż nowina dotoczyła się do ostatniego palacza, pocącego się i klnącego na samem dnie statku. Nowina była dość zwykła, dla okrętów francuskich, ale dla „Kobe-Maru“ przeładowanego nie tylko węglem i blaszankami z naftą, lecz i hypokryzją, była ta nowina wstrząsająca potężniej od podmuchów najwścieklejszego tajfunu.
Pewnego wieczora hrabina odbywała zwykłą samotną przechadzkę, gdy nagle z kajuty, położonej przy stacji radiotelegrafu, wyszedł wysoki gentleman, bardzo dystyngowanie ubrany. Przystojną, energiczną twarz upiększały miękkie, blond wąsy.