Przyjaciele przeszli bramę Czien-Men i wyszli na ulicę tejże nazwy, przecinającą cały chiński Pekin. Przy wejściu na tę ulicę wznosiła się stara brama drewniana chińskiej architektury z hieroglifami tekstów z Konfucjusza. Za nią zaczynał się już zwykły zgiełk i tumult chińskiej dzielnicy. Olbrzymie, skrzypiące wozy ze skórami, wełną i mąką, przeraźliwe jak zgrzyt stali o szkło, wrzaski poganiaczy, trzaskanie długich batów, okrzyki przekupniów, jęki i śpiewy setek żebraków, tuż na ulicy pokazujących najstraszliwsze i najohydniejsze kalectwa swoje; łkający ryk wielbłądów, niosących na grzbietach ciężkie paki — „kunzy“ z herbatą; szmer tysięcy nóg, sunących drewnianemi chodnikami — mieszały się z hałasem i piskiem, donoszących się z małych jadłodajni, tajnych palarni opjum, z teatów; grzmiały i huczały bębny i długie mosiężne trąby orkiestry rytualnej; przeciągał jakiś religijny pochód przy okrzykach, śpiewach i śmiechu zgromadzonych. Olbrzymi tłum zalegał ulicę, zatrzymał się przed małemi wystawami chińskich