Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/151

Ta strona została przepisana.

koła białych marmurowych tarasów z fantastycznie rzeźbionemi balustradami. Przecięte czterema schodami o trzech marszach i szerokich stopniach, tarasy składały się z potężnych płyt białego marmuru, w niektórych miejscach zżółkłego zupełnie. Ze szczelin pomiędzy płytami wyrastały gęste, twarde krzaki złotych i fioletowych irysów i niskie krzaczki tamaryndowe o jaskrawo-szmaragdowych listkach.
Poważnie i uroczyście podnosił się Wolf marmurowemi stopniami schodów, prowadząc za sobą Maleckiego. Na wierzchołku wzgórza, przy wejściu do Świątyni, stał, odwrócony do nich tyłem, stary Chińczyk, w czarnem, długiem i wąskiem ubraniu, z krótko ostrzyżoną głową. Stał przy lazurowej ścianie świątyni na tle pogodnego lazurowego nieba, przepojonego promieniami słońca, i wydawał się cieniem smutnej przeszłości. Cisza zaległa dokoła, gdyż nie dolatywał tu zgiełk miasta i odgłosy jego życia. Z lekkim szmerem migały na białych kamieniach zielone jaszczurki i kryły się w szczelinach płyt, lub krzakach irysów.
Posłyszawszy kroki zbliżających się ludzi, Chińczyk odwrócił się. Poznawszy Wolfa, uśmiechnął się przyjaźnie i podszedł. Niezgrabnym ruchem podał rękę gościom i, nic nie mówiąc, podprowadził ich do balustrady. Na dole, w ciemno-szafirowych cieniach stały cyprysy, sosny i jodły; w paru miejscach