chanką. Prowadząc dalej grę, mógł być blisko Orliczówny i przyjść jej z pomocą w chwili potrzeby. Często zadawał sobie pytanie, dlaczego właściwie tak bardzo obchodzi go los tej dziewczyny?
— Jest moją rodaczką... — myślał, lecz natychmiast czuł, że jest jeszcze coś, co zmusza go do opiekowania się nią. To „coś“ wzbudzało jakieś ciepło w sercu i zniewalało Maleckiego do przymykania oczu, a wtedy widział przed sobą estradę, oświetloną fioletowemi lampkami, wiotką postać czarno ubranej kobiety z koroną złotych włosów; pochylała się nad klawiaturą i wydobywała z niej dźwięki, które zasłaniały sobą zgiełk i mieszczańską szarość Carltonu. Czuł się dziwnie rozdwojonym. Myślał o Halinie często, lecz nie wiedział, czy ją kocha; chwilami czuł przy sobie myśl dziewczyny, biegnącą za nim, lecz znowu wpadał w niepewność, przypominając sobie zachwycone oczy Razzy i pełne znaczenia i trucizny słowa Aury.
Postanowił więc wyjechać, aby w samotności rozejrzeć się w swoich nastrojach i zbadać samego siebie. Wysłał więc list do pani Orliczowej, prosząc ją, aby powiadomiła córkę, że wyjeżdża na kilka dni z Pekinu. Postanowił w ten sposób uniknąć tym razem spotkania z hrabiną, usprawiedliwiając to tem, że bilecik przyszedł podczas jego nieobecności.
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/177
Ta strona została przepisana.