Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/179

Ta strona została przepisana.

wone flagi, przypominające smoki o rogach i wąsach. Półnadzy chińczycy uwijali się na pokładzie lub wytykali ogolone głowy z głębokich luk i szczerzyli zęby w niezmiennych uśmiechu wschodnich ludzi. Od czasu do czasu z tych kryp-dżonek, a za nimi i na mostku promu rozległ się okrzyk: „Tin-faj“. Małecki zauważył, że po tym okrzyku wszyscy rzucali się do portu i przyglądali się czemuś w wodzie. Długo nie mógł zrozumieć o co chodzi, gdyż nic w żółtej, mętnej rzece nie widział. Raz tylko wydało mu się, że niewyraźny czarny kształt przemknął na głębinie obok statku. Malecki wpatrywał się uważnie i naraz drgnął. Ujrzał topielca. Płynął rozdęty z rozrzuconemi i poruszanemi przez prąd rękami, wypływając na chwilę na powierzchnię lub pogrążając się głęboko. Gdy trup wynurzył się na dłuższą chwilę, Małecki dojrzał, że topielec miał odrąbaną głowę.
Widząc zdumienie pasażera, stojący obok marynarz-Anglik mruknął:
— Jakiś bandyta, któremu z wyroku sądu odrąbano głowę. Zwykła to rzecz!
Wkrótce statek zaryczał i zaczął, borykając się z prądem, zawracać. Po kilku minutach zatrzymał się przy dużej przystani, gdzie już się zaczynały szyny kolejowe. O jakie trzysta kroków stał duży gmach dworca.