Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/19

Ta strona została przepisana.

cy aromat piżma rozszedł się po pokoju. Zaczęła wlewać do ust zemdlonemu płyn — kropla po kropli....
Gdy szklanka została opróżniona, hrabina podeszła do lustra, zdjęła kolję, pierścionki i bransolety, rozpuściła włosy i usiadła na sofie w nogach Maleckiego, wpatrując się w jego skamieniałą twarz. Słabe światło palącej się na tualecie lampki padało na nią. Krucze, faliste włosy otoczyły czarnym obłokiem bladą, piękną twarz z pałającemi oczami i szkarłatnemi, jak kwiat maku, ustami. Cienkie, namiętne nozdrza poruszały się gwałtownie, pierś falowała, a palce rąk splotły się prawie kurczowo. Jednak w wyrazie twarzy siedzącej kobiety nie było ani litości, ani niepokoju. Było niecierpliwe oczekiwanie, a trwało długo, ponieważ Malecki nie odzyskiwał przytomności. Po ataku nastąpił stan wyczerpania. Leżał z mocno zaciśniętemi ustami i zamkniętemi oczyma. Nareszcie zaczął oddychać spokojnie, a twarz mu blednąc zaczęła. Spał. Wtedy hrabina podniosła się i opuściła na kolana. Schyliła się nad śpiącym i usta jej spoczęły na jego bladych zimnych wargach. Całowała go tak długo, aż usta chorego nabierać zaczęły szkarłatu i ciepła. Wtedy jęła okrywać pocałunkami oczy, czoło i policzki.
Malecki poruszył się i otworzył nieprzytomne oczy.