Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/191

Ta strona została przepisana.

kowo trafił do najdroższej instytucji tego rodzaju, noszącej nazwę „Fantze baj-chao“ co miało oznaczać „domek białej rzęsy“. Posługiwały tu młode dziewczęta, wiotkie, przystojne, jak malowane laleczki ubrane we wspaniałe stroje różnych epok. Z wdziękiem usługiwały gościom, sunęły powiewnym, tanecznym krokiem, od czasu do czasu wchodziły na niewysoką estradę i rozpoczynały tańce i śpiewy, piskliwe i nierytmiczne, przygrywając sobie na gitarze o długim wykrzywionym gryfie... Po pewnym czasie jedna z usługujących dziewcząt podeszła do Maleckiego i rozpoczęła angielską rozmowę, wypytując się o niego i cel jego podróży. Po chwili usiadła i, częstując gościa, opowiadała o pełnym upokorzenia życiu kobiet w Chinach. Mówiła o zbrodniach dokonywanych na nieszczęśliwych ofiarach przez mężów i świekry, głos jej drżał tragicznie, twarz kurczyła się w bolesnym uśmiechu. Nareszcie zaczęła szlochać. Malecki zaczął ją uspakajać i pytać, czyżby była mężatką. Odpowiedziała, że jest dziewczyną, ale z chwilą, gdy opuści ten zakład, jej matka wyda ją zamąż, skazując na paniewierkę i śmierć.
— Nie kocham swego przyszłego mża, nie chcę losu zwykłej chińskiej kobiety! Biali dżentlemeni nauczyli mię, jak się należy obchodzić z kobietami...
Wciąż szlochała, zanosząc się od bezdźwięcznego płaczu.