Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/200

Ta strona została przepisana.

miało oznaczać mandaryna[1], oraz „tuczun“ czyli dygnitarz lub wódz. Po tej mowie, cierpliwie wysłuchanej przez gości, otyły dyrektor „Radości“ zaczął wyliczać potrawy, jakie mógł polecić klijentom. Chińczycy, gdy wymieniał dania, od czasu do czasu klaskali w dłonie, co oznaczało zamówienie, a wtedy jeden z lokai w pochylonej postawie natychmiast wybiegał z sali, i pędził do kucharza. W taki sposób było zestawione „menu“ z kilkunastu dań. Malecki podziwiał organizację przedsiębiorstwa, dowodzące zwykłego u Chińczyków nieposzanowania czasu i zatrudnienia niepotrzebnej ilości pracowników.

Nie upłynęło kwadransa, gdy okrągły stół był zastawiony przerażającą wprost ilością małych miseczek i półmisków z różnemi potrawami. Pośrodku stało coś nakształt rosyjskiego samowaru, tylko z basenem na górze. W tym basenie leżały, prażąc się nad parą, długie, czarne kawałki, przypominające skrawki tłustej skóry wieprzowej. Te skrawki drżały i ruszały się jak galareta. Były to słynne „trepangi“, rodzaj robaków morskich, najeżonych miękiemi kolcami. To danie jest szczególnie poszukiwane przez smakoszów chińskich i istotnie mogło zadowolnić najwybredniejsze wymagania. Zalane słodkawym,

  1. Mandaryn nie jest słowem chińskiego pochodzenia. Wprowadzili go Portugalczycy, tworząc go od słowa „mandas — rozkazywać.