cych, zdawałoby się, grzechu czarnych oczach, obramowanych pozłoconemi długiemi rzęsami.
Zapraszała go bezwstydnie do gabinetu. Odmówił, ale zaproponował wzamian, aby się napiła przyniesionego przez nią trunku. Było to słynne w Chinach, chociaż bardzo drogie i rzadkie „wino różane“. Nie jest to likier, lecz spirytus, przyrządzony z fermentujących owoców bananów, moreli i płatków bardzo wonnych, białych róż.
Rozmawiając z „Si-fe“, zauważył, że ona bacznie przygląda się czemuś, co się działo poza jego plecami. Obejrzał się i spostrzegł, że w końcu łodzi za przezroczystą żółtą kotarą coś dziwnego się odbywało.
— Co tam się mieści? — spytał.
— To gabinet... — szepnęła z namaszczeniem.
Malecki zaczął się przyglądać. W Chinach nie znają wstydu, dlatego zapewne „cnotliwym i skromnym“ stawiają pomniki po świątyniach Konfucjusza, który nie pochwalał wyuzdania swoich rodaków.
Towarzystwo chińskie, zabawiające się w „gabinecie“, nie odczuwało też wstydu, ani też unikało spojrzeń obcych ludzi.
— Już czwarty dzień tu mieszkają — objaśniła dziewczyna. — Są to bogaci kupcy i bankier z Fuczou.
Towarzystwo bawiło się hucznie, wrzaskliwie, a obiecywało być bardziej wrzaskliwem i hucznem, gdyż
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/223
Ta strona została przepisana.