Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/225

Ta strona została przepisana.

większych kryp. Przy spotkaniu z niemi, policjant rzucał krótkie pytanie. Czasami odpowiadano mu, a wtedy atletyczny Chińczyk objaśniał: „Policja!“ Gdy z samotnego czółna nie było odpowiedzi, policjant zaczynał wpatrywać się w mrok i uważnie się oglądać.
— Mogą być piraci... — szeptał wtedy. — Szczególnie dziś, gdyż w zatoce stoi dużo ładowanych towarami żaglowców.
Jak gdyby odpowiadając na te obawy, około jednej z kryp, ze stosami towarów na pokładzie, wszczął się hałas, krzyki i odgłos bójki.
Policjant przestał wiosłować i nadsłuchiwał.
Na dzibie krypy błysnęło światełko, za niem drugie i trzecie, a w parę minut później świetlane punkciki latarek migotały wszędzie na pokładzie.
Rozległy się nawoływania i słowa komendy, oddawanej basowym głosem, spokojnym i stanowczym. Hałas i zgiełk wzmagały się.
Malecki widział jak kilka czarnych czółen otoczyło krypę; na pokład, gdzie się już kotłowało od ciemnych sylwetek walczących, wbiegali coraz to nowi ludzie, aż padło kilka strzałów. W oka mgnieniu nastąpiła głucha cisza. Zmącił ją głuchy plusk wpadających do wody ciał, a w chwilę potem tupot nóg, wskakujących do łódek piratów, skrzypienie wioseł, nowe strzały, przekleństwa i słowa groźby.