Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/226

Ta strona została przepisana.

W domkach na sampanach i dżonkach też wszczynał się ruch. Zbudzeni ze snu mieszkańcy wychylali głowę i pytali o wypadek. Prędko jednak wszystko się uspokoiło, i policjant ruszył dalej, objaśniając:
— Tamta krypa ma ładunek jedwabiu. Łakomy to kąsek dla piratów! Spora ich paczka wybrała się na tę wyprawę, lecz nieudanie. Któryś tam popłynął z prądem do morza, do rekinów.
Zaśmiał się szyderczo.
— Dlaczego nie skończą z piratami? — spytał Malecki. — Rząd ma wojsko i policję?
— No tak! — odpowiedział Chińczyk. — Lecz nie jest to rzeczą łatwą. W jaskiniach na wybrzeżu morskiem, na wyspach i w galerjach podziemnych tu, u brzegu „rzeki Pereł“ piraci mają swoje kryjówki, gdzie składają broń i zrabowane towary. Trzeba ich złapać na robocie w nocy, gdyż w dzień zjawiają się do miasta, jako kulisi, posłańcy, popychacze wózków lub tragarze; często się zdarza, że służą jako lokaje, kucharze i stróże przy sklepach i składach, nie wzbudzając żadnych podejrzeń; bywały wypadki, że dostawali się nawet do policji, lub do załogi większych statków. W nocy zaś uprawiali swój proceder. Trudna z nimi sprawa! Niedawno napadli na statek angielski, pozabijali marynarzy i zdobyli cały ładunek i kasę. Nieraz za dawniejszych czasów zdobywali nawet Kanton i przetrząsali kieszenie kupcom. Nie wiem