Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/231

Ta strona została przepisana.

— Jeśli rodzina życzy sobie, aby wszystkie trzy dusze zmarłego były ucieszone, to musi drożej zapłacić, żeby trumnę umieszczono w najładniejszym domu, gdzie stoi ołtarzyk dla duchów ziemi, gdzie się palą lampki i wonne świece i gdzie kapłani stawiają potrzebne nieboszczykom przedmioty — wachlarz, naczynie dla strawy, fajkę, parasol. Ci zaś, którzy mniej płacą, muszą kontentować się gorszemi lokalami.
— W tych zaś ruderach stoją i oczekują pogrzebu trumny, za które krewni nic nie płacą! — szepnął kupiec.
— Gdy po wróżbach kapłani oznaczą szczęśliwy dzień dla pogrzebu, krewni przenoszą trumnę do rodzinnych grobów — zakończył opowiadanie bonza.
Zbliżając się do ostatnich szeregów grobowców, Malecki zauważył jakieś postacie, czołgające się śród suchej trawy i porozrzucanych kamieni. Gdy był o jakie 40 kroków od nich, zrozumiał, że byli to trędowaci, o których opowiadał mu policjant.
Tuż za cmentarzem, jak się dowiedział Malecki od bonzy, mieściła się osada trędowatych. Około 600 chorych na straszliwą formę „elephantiasis tubercularis“ mężczyzn, kobiet i dzieci wykopało sobie w zboczach nagich pagórków nory, gdzie się gnieździli jak wstrętne, trujące robactwo. Tu w tych brudnych ohydnych norach jedni umierali, drudzy wstępowali w związki małżeńskie pomiędzy sobą, inni przycho-