nymi nieboszczykami, osadę trędowatych i „dolinę sprawiedliwości!“
Malecki miał za dużo wrażeń tego dnia. Czuł zawrót głowy, kurcz ściskał mu szczęki, dreszcz przebiegał po grzbiecie i nagle zapalał ognie w oczach i płomień w mózgu.
— Znowu atak! — myślał z przerażeniem i pędził, ile mu sił starczyło, do wózka, gdzie, usadowiwszy się wygodnie, spokojnie spał kulis popychacz, być może, jutrzejszy kandydat do krwawego dramatu w „dolinie sprawiedliwości“.
Zaledwie Malecki zdążył wpaść do hotelu, dostał ataku febry, wstrząsającej nim aż do wieczora. Na szczęście atak był słabszy niż zwykle i już nad ranem opuścił go zupełnie. Blady i wyczerpany Malecki mógł jednak w południe pojechać na dworzec i w kwadrans później już siedział w wagonie w towarzystwie swoich nankińskich znajomych.
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/237
Ta strona została przepisana.