późno powrócił do domu. Gdy usiadł przy biurku, aby zapisać do swego dziennika wrażenia ubiegłego dnia, uczynił spostrzeżenie, że wcale tego dnia nie wspomniał hrabiny ani Orliczówny.
— Może to ku lepszemu! — pomyślał. — Nic mnie nie wiąże, jestem wolny, wolny zupełnie! Mogę każdego dnia porzucić Azję bez cienia żalu i goryczy!
Był szczęśliwy z uczynionego spostrzeżenia. Nie mógł zrozumieć w jaki sposób i kiedy to przyszło. Zaczął badać siebie. Jeszcze tak niedawno kochał hrabinę del Romagnoli, szalał za nią, czołgał się u jej stóp, dawał się poniewierać, czekając pokornie i cierpliwie jak niewolnik, chwili, gdy stawała się jego kochanką. Przypomniał sobie uczucie zniewagi, głębokiej, palącej obrazy, gdy po tej chwili odchodziła spokojna, wyniosła, prawie nie widząca go. Brzmiały mu jeszcze dalekie echa jej zdawkowych słów pieszczotliwych i szczególnie często powtarzanego „jo t‘amo“, a w tym frazesie wyczuwał zawsze zimne szyderstwo. Domyślał się dawniej, że był dla niej tem, czem są dla mężczyzn różne kategorje łatwo zdobywanych kobiet. Gdyby był biedny, myślał nieraz, kupiłaby go; gdy znajdzie innego, który bardziej potrafi działać na zmysły, porzuci go bez wspomnień i żalu. Wszystko to wiedział i rozumiał, a jednocześnie czuł, że Aura ma na niego wpływ nieograniczony, a tak silny, jaki może mieć tylko kobieta, która porwała mężczyznę
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/242
Ta strona została przepisana.