Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/244

Ta strona została przepisana.

żył odczytany list do koperty, wydało mu się, że składa do trumny swój zachwyt dla niej i uczucie.
— Umarła wtedy dla mnie! — szepnął i zaczął wywoływać w pamięci twarz i postać hrabiny del Romagnoli, pozostającą teraz dla niego minionym epizodem życiowym, marą dawno przeżytego snu.
I naraz jak zjawa stanęła przed nim Aura. Drgnął z przerażenia. Stała jak żywa. Zdawało mu się, że słyszy jej oddech i szmer sukni.
— Halucynacja? — błysnęła mu myśl. — Czyżby to był początek nowego ataku?
Zjawa pozostawała na dawnem miejscu, a nabierała coraz wyraźniejszych kształtów. Hrabina del Romagnoli stała blada, z wykrzywionemi od wściekłości ustami. Oczy miała spuszczone, jakgdyby patrzyła na dół, na coś, co leżało na ziemi. Oczu nie widział, lecz czuł znane mu niedobre zimne błyski w tych zmiennych źrenicach i nieubłaganą zawziętość.
Malecki już nie rozumował, lecz skoncentrował wszystkie swoje siły, całą swoją wolę, aby zobaczyć coś więcej, gdyż czuł, że zachodzą straszne wypadki.
Wpatrywał się w twarz Aury i nagle usta jej się poruszyły i padło jedno słowo:
— Oddaj!...
Coś niejasnego zasnutego mgłą leżało u stóp Aury. Dojrzał ledwie zarysowane kształty ludzkie, ale w tej chwili ktoś zapukał do pokoju Maleckiego.