Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/253

Ta strona została przepisana.

do niej i nagłym ruchem pchnęła ją do kominka. Porwała ciężki kandelabr bronzowy i uderzyła swoją ofiarę, mierząc w głowę. Orliczówna upadła, oblewając się krwią i wołając na pomoc. Hrabina uderzyła ją raz jeszcze i, gdy ta zemdlała, zaczęła wyrzucać z otwartej walizki rzeczy, oglądając każdą i szukając listu.
W sąsiednim pokoju za ścianą rozległy się głosy. Hrabina trwożnie podniosła głowę i nadsłuchiwała. Po chwili bez szmeru otworzyła drzwi i wyślizgnęła się z pokoju.
Orliczówna wkrótce oprzytomniała. Spostrzegła, że krew coraz silniej płynie z rozbitej głowy, doczołgała się do drzwi, robiąc ostatni wysiłek, podniosła się i wyszła do korytarza. Wielka słabość ogarnęła ją znowu i z krzykiem upadła... Obudziła się, gdy ją badał i bandażował doktór Belley. Obok stał sędzia śledczy. Orliczówna otworzyła oczy i przytomniej rozglądać się zaczęła.
— Kto napadł, kto skrzywdził biedną, złotowłosą panienkę? — pytał dobrotliwie stary Anglik, głaszcząc jej rękę.
— Hrabina del Romagnoli... — szepnęła.
Zdumienie odbiło się na twarzach lekarza i sędziego. Ten chciał natychmiast rozpocząć dochodzenie, lecz Belley wstrzymał go i rzekł:
— Zbyt wielki upływ krwi. Czaszka cała, lecz rana głęboka. Zdąży pan ze śledztwem. Ofiara ni-