Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/256

Ta strona została przepisana.

Malecki przez cały dzień był bardzo podbudzony i, widocznie, na coś oczekiwał.
Nawet niespokojna o zdrowie córki pani Orliczowa spostrzegła zdenerwowanie Maleckiego i spytała go o to.
— Chcę zlikwidować swoje tu sprawy, — odpowiedział.
Urwał, a wzrok jego pobiegł ku leżącej Halinie.
Orliczowa instynktem zrozumiała myśl Maleckiego i przyłapała jego wzrok. Spochmurniała i więcej o nic nie pytała. Malecki długo chodził po pokoju, wreszcie zatrzymał się przed staruszką i zaczął się jej pilnie przyglądać.
Orliczówna jednak milczała, siedziała i głaskała wychudzoną bladą rękę córki, która od paru godzin wydawała się być spokojniejszą.
— Chcę panią zapytać... — zaczął Malecki.
Staruszka podniosła na niego oczy.
— Jestem serdecznie oddany pannie Halinie... paniom.... — szepnął.
— Dziękuję panu bardzo! Wiem o tem — odpowiedziała. — Chciał pan zrobić dla nas jaknajlepiej. Nie pana wina w tem, co się stało.
Malecki znowu przeszedł się kilka razy i po chwili ciągnął dalej:
— Nie mam żadnego prawa... ale to żadnego! — pytać o to, o co chcę zapytać panią.
— Proszę! — rzekła spokojnym głosem.