Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/262

Ta strona została przepisana.

Spojrzałem na zegarek, gdyż o tej godzinie mija właśnie termin.
— Co za termin? — spytała, podnosząc oczy.
— Wyzwałem księcia Razzę na pojedynek. W tej chwili minęły 24 godziny. Nie odpowiedział. Wezwanie nie zostało przyjęte. Razza jest tchórz i cham!
Przestraszył się swego wybuchu.
— Niech pani wybaczy mi ten nieprzyzwoity ton...
Orliczówna leżała nieruchoma, zapatrzona w płonącą twarz Maleckiego.
— Jaka przyczyna pojedynku? — zapytała cichym głosem. — Po tem, co zaszło, raczej książę powinien był wezwać pana?
— No tak! — odpowiedział. — Lecz ten Adonis wszystko przełknął, ani się zmarszczył. Więc zaproponowałem mu pojedynek, zaznaczając, że swego zdania o nim nie wyrzeknę się. Zbył jednak i tę obelgę milczeniem piękny Anselmo.
— Jaka przyczyna pojedynku? — powtórzyła pytanie.
Malecki podniósł się. Krew zalała mu twarz, oczy płonęły.
— Ośmielił się całować panią... panią, czy pani rozumie, że mnie to boli, razi i krzywdzi śmiertelnie! Powinien za to oddać życie! Już jabym go nie chybił!