Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/32

Ta strona została przepisana.

wym. Gdy wysłuchała tej legendy, przy obiedzie zapytała Maleckiego:
— Czy pan chce miłości?
— Jakiej i dla kogo? — odpowiedział pytaniem.
— Dla mnie. Płomiennej i wiecznej... — odparła.
— Tak! — wyrwało się Maleckiemu. — Tak!
— Są na świecie rzeczy cudowne — szepnęła hrabina. — Niech pan postąpi tak, jak twierdzi legenda...
Za pomocą paczki banknotów, Malecki szybko przekonał mnichów, aby wpuszczono jego towarzyszkę do świątyni i pozostawiono tam do północy. Sam stał obok posągu bogini, nieruchomy, jak drugi posąg. Myśli mknęły mu przez głowę w pędzie szalonym. Czuł, że kocha, ale i boi się tej kobiety, widział w jej piwnych oczach coś groźnego i nawet wrogiego dla siebie; wyczuwał w każdem jej słowie i ruchu coś, co byłoby dla niego odpychającem, wstrętnem, gdyby nie paląca żądza, z dniem każdym coraz wyraźniej zmieniająca się w miłość.
A ta tumaniła mózg, niememi czyniła poglądy, przyzwyczajenia, sympatje. Po zachodzie słońca z niewielkiej błotnistej doliny unosić się zaczęły zimne opary i zerwał się wiatr. Malecki uczuł przejmujący dreszcz, który już go nie opuszczał do chwili, aż przyszedł do niego bonza i oznajmił, że zegary w miasteczku wydzwoniły północ.