Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/36

Ta strona została przepisana.

daję swoje zbiory amerykańskiemu ambasadorowi, który dawno czynił o to zabiegi.
— Poco pan jedzie? — spytała.
— Tęskno mi za ojczyzną i domem! — rzekł takim tonem, jakiego nigdy w rozmowach z nią nie używał, będąc zawsze podnieconym. — Nie mam tu nic do roboty. Wszystko, co tu robiłem, było pracą wyłącznie dla mnie. To już mnie nie bawi... Mam inne, szersze nieco horyzonty i pewne ideały.
— A ja? — szepnęła hrabina, podnosząc na niego oczy.
Spojrzał na nią, dojrzał całą głębię jej zimnej kokieterji, zamaskowanej rozpusty, uczuł falę gniewu, napływającą mu do serca, i prawie brutalnie rzucił, patrząc z nienawiścią w jej oczy.
— Pani czyni ze mnie zwierzę... potworne i wstrętne...
— Co pan mówi? — ze sztucznem oburzeniem krzyknęła hrabina. — Ja, która jestem najbardziej wyrafinowaną kobietą...
— Wyrafinowaną dla... — wybuchnął Malecki, lecz nie dokończył i dodał: — Niech pani już lepiej tego tematu nie porusza, gdyż mógłbym wbrew swojej woli powiedzieć coś przykrego.
Hrabina milczała i ze zdumieniem przyglądała się Maleckiemu, jakgdyby widziała go po raz pierwszy. Po długiem milczeniu, rzekła: