Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/39

Ta strona została przepisana.

czyniła zawsze, i usiadła. Jadła, swobodnie opowiadając o mądrości „Jeksy“ i o naiwności służącej hotelowej, aż nareszcie spokojnym głosem poprosiła:
— Mam znowu do pana prośbę. „Kobe Maru“ odejdzie od Havre‘u jutro, nie chcę się jeszcze rozstawać z panem, — zawcześnie... będę się czuła nieszczęśliwą... Niech pan odprowadzi mnie do Pekinu. Pan przecież nie zna Chin, bo Szanchaj i Kanton — to nie Chiny? Trzeba zwiedzić Pekin, tam ja już będę guidem pana...
Malecki milczał, patrząc w okno i czując, że się skrada do niego niebezpieczeństwo.
— Cóż, pan nie odpowiada? — pytała, dotykając jego ręki.
— Pani wie, że jej życzenie jest dla mnie rozkazem, a, jeżeli to życzenie jest związane ze mną, jestem gotów życie oddać! — odparł z wybuchem rozpaczy.
— To życzenie najwyraźniej związane z osobą pana — zaśmiała się. — Ale co to za tragiczne tony brzmią w głosie pana?
Malecki nachmurzył czoło, przygotowując odpowiedź.
— No, proszę mówić! — szepnęła. — I nie bać się słów...
— To, co się stało, upoważnia mnie do myślenia, że kochasz mnie, Auro, tymczasem nazywasz mnie