Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/43

Ta strona została przepisana.

ubranych Chińczyków w europejskich kapeluszach, Anglików, Amerykanów, Francuzów, Hiszpanów, Brazylijczyków i Japończyków płynął korytem ulicy śród dzwonków tramwajowych, ryków samochodów i trzaskania biczów chińskich stangretów. Była pora obiadowa. Z biur wypadali zziajani, spoceni klerki, dyrektorzy, przepisywaczki na maszynach, stenografistki i pędzili na obiad, aby po godzinie tym samym pędem powrócić i gorączkowo pracować dalej do godziny 6-tej. Szanchaj europejski pracuje gorączkowo i uporczywie, gdyż tu w niezdrowym klimacie, w nieustannym wirze przeróżnych afer, wybujałych na tle wojny, obracano olbrzymiemi kapitałami. Wojna nie dotknęła tej oazy europejskiej, lecz dała nowe pole dla przedsiębiorczości „rekinów“ wszelkiego rodzaju. Tu robiono pieniądze, tu tworzono karjery, stanowiące o losie całego życia. Nic oprócz dolara lub funta nie uznaje Szanchaj, nikogo tu nie szanują oprócz bogaczy, o niczem tu nie marzą poza zrobieniem kapitału, poza używaniem, najdzikszem i najbardziej poziomem, gdyż tylko w tym celu przybywają tu młodzi i starzy ludzie z Anglji, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Hiszpanji, Jawy i ze wszystkich punktów kuli ziemskiej, przybywają, aby wypompowywać z Chin jedwab, herbatę, skóry, futra i napełniać drobne sklepiki chińskie tandetą europejską, amerykańską, japońską, używać i zbierać pieniądze.