Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Posuwając się z potokiem ludzi, Malecki doszedł do placu wyścigowego.
Była to już bardziej zaciszna dzielnica, gdyż tylko prywatne wille i większe „boarding-house‘y“ mieściły się od strony Sooczow-Creek‘u. Na lewo był mały bulwar, ocieniony kasztanami i klonami. Na ławkach siedziały „ama“ ze swemi ofiarami — dziećmi europejczyków; przekupnie dzienników i list wyścigowych wykrzykiwali niezrozumiałe nazwy pism, wymawiane z chińska; chłopacy, czyszczący obuwie, siedzieli w cieniu i czatowali na przechodniów. Malecki szedł bulwarem zamyślony i dążył bezwiednie naprzód.
— Może gentleman kupi jaki dziennik? Mam angielskie, francuskie, niemieckie, rosyjskie? — rozległ się obok Maleckiego cichy, proszący głos.
Podniósł głowę i spojrzał. Wiotka postać młodej dziewczyny natychmiast zbliżyła się do niego. Miała na sobie czarną lekką suknię i czarny kapelusz.
— Na taki upał, to — ? męka! — pomyślał Malecki.
Z pod rondo kapelusza patrzyły na niego duże niebieskie oczy z jakiemś niemem błaganiem. Mizerną, bladą twarz, o miękkich konturach bardzo pięknych ust i kształtnym nosie otaczała aureola ciemno złotych promyków jasnych włosów.
— Proszę dać mi Daily News! — na chybił-trafił powiedział Malecki.