zajmował przed kilku laty posadę w konsulacie w Tokio i znał go. Po powitaniu Amerykanin zaprosił Maleckiego na dancing do Kariton-café i ten, ku własnemu swemu zdziwieniu, zgodził się odrazu.
— Ale jechać tam zawcześnie, najpierw pojedziemy na spacer do Loongwha Pagody! — zaproponował Amerykanin.
Wzięli samochód, wpadli po dwóch przyjaciół Amerykanina i pojechali za miasto. Przy świątyni stało kilka samochodów. Publiczność oglądała stary budynek. Amerykanie chcieli koniecznie wejść na szczyt wieży. Malecki poszedł z nimi. Po długiem i uciążliwem wspinaniu się po schodach, znaleźli się nareszcie na górnem piętrze. Ostatnie promienie zachodzącego słońca rzucały pożegnalne blaski na szczyt wieży i na wierzchołki drzew. Na dole już pełznął mrok. Nagle Malecki zaczął się niespokojnie oglądać i zauważył niewielką grupę cudzoziemców, zwiedzających Loongwha w towarzystwie guide‘a z agencji Coock‘a. Towarzystwo głośno się śmiało i dowcipkowało. Mówiono po włosku i francusku.
— Hrabinie ślicznie w męskim stroju! — dosłyszał Malecki urwany francuski frazes.
— Europejskiej kobiecie niezupełnie bezpiecznie zapuszczać się do chińskiej dzielnicy — objaśniał guide.
Malecki zaczął się przyglądać i, chociaż zmrok już
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/48
Ta strona została przepisana.