Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/50

Ta strona została przepisana.

magnoli bawiło się wybornie. Malecki rzucił na hrabinę obojętnym okiem i nawet sam się zdziwił, że nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Spojrzał raz i więcej nie chciał, gdyż nic go nie obchodziła, nic po sobie nie zostawiła, ani w sercu, ani we wspomnieniach. Nie rozumiał, jak mógł jeszcze dziś rano mówić do niej wzburzonym głosem, czuć niepokój i rozpacz, gdy odchodziła od niego.
Powrócili do miasta i wpadli do Astor-House‘u. Malecki szybko przebrał się w letni biały smoking, jaki noszą na wschodzie, i wybiegł do swych przyjaciół, oczekujących na niego w hall‘u hotelowym. Pomknęli przez miasto i wkrótce wjeżdżali już na obsadzony drzewami krużganek przed Karltonem, połyskujący latarniami i rzęsiście oświetlonemi oknami.
Wszystkie sale były natłoczone publicznością. Przy stolikach siedziały wystrojone, bardzo wydekoltowane panie i panny, pijąc szampan, likiery i czarną kawę, lub też ochładzając się lodami. Rozbawieni panowie we frakach, lub smokingach otaczali je kołem. Orkiestra jazz-band, złożona z idealnie czarnych o połyskującej skórze, zębach i oczach murzynów w czerwonych frakach, miała chwilową przerwę. Pośrodku sali zostawała wolna, mocno wyfroterowana przestrzeń, gdzie uprawiano taneczny sport, cieszący się największem powodzeniem na wschodzie, w europejskich dzielnicach — tych miejscach złota,