Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/54

Ta strona została przepisana.

mochody. Z nich wychodziły szczelnie owinięte w płaszcze i szale strojne panie i panowie z przejętemi i tajemniczemi twarzami. Te pary nie wchodziły na salę i do intymnych buduarów, lecz podnosiły się na wyższe piętra, gdzie milczący w białych ubraniach Chińczycy otwierali im drzwi sekretnych apartamentów, skąd nie mogły się wyrwać odgłosy rozmów i okrzyków, lub echo pocałunków. Gdyby do tych apartamentów zajrzała kiedykolwiek zbyt dyskretna policja cudzoziemska, wtedy pełna hypokryzji kolonja zadrżałaby w swoich posadach i zaczęłyby się rozpadać małżeństwa, a nawet potężne firmy, osnute na wzajemnem poszanowaniu rodzin; rozpoczęłaby się paniczna emigracja cudzoziemców z Szanchaju, — jednych od skandalu i niesławy, drugich od wstrętu przed moralnym upadkiem białych ludzi, wzbudzających coraz większą ku sobie pogardę i nienawiść ludzi żółtych, gospodarzy tej splondrowanej i zbezczeszczonej przez europejczyków ziemi.
Pogarda zaś i nienawiść Chińczyków wzmaga się z dnia na dzień. Nocami tłumy najbiedniejszych kulisów i drobnych przekupniów, czyścicieli kanałów i zlewów miejskich włóczą się ulicami „Paryża Dalekiego Wschodu“, suną bez szumu, jak szczury lub skradająca się w gęstej trawie krwiożercza kuna.
Te tłumy pełne nienawiści i oczekiwania nocami przyglądały się mknącym z zasuniętemi roletami w