Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/55

Ta strona została przepisana.

oknach, lub otwartym samochodom, gdzie europejskie kobiety w strojach balowych bezwstydnie mdlały w objęciach wyfraczonych dżentelmenów, o oczach pijanych od wina i podbudzenia; zatrzymywały się przed tajemniczemi domami na Soochow Road i, zaciskając pięści, przez zęby rzucały słowa, budzące złośliwe śmiechy, lub ryk nienawiści.
— Przyjdzie czas... przyjdzie!
Mieszkanki apartamentów madame Rose lub miss Marguarett siedziały osobno przy stolikach i obojęttnie oglądały salę. Wiedziały, że i dla nich przyjdzie czas. Istotnie przyszedł.
Przewracający oczami czarny skrzypek wstał, wyprężył swoją atletyczną pierś i wysoko podniósł smyczek. Orkiestra skwapliwie porwała za instrumenty. Rozległy się dźwięki two-stepa, przerywane dzikiem beczeniem dziwacznych trąb, trzaskiem jakichś drewnianych przyrządów, brzękiem talerzy mosiężnych i warkotem bębenków. Chaos, gmatwanina dźwięków! Maleckiemu się wydawało, że na tle muzyki, złożonej z fortepianu, skrzypiec, wiolonczelli i fletu rozlegają się głosy byków, owiec i kóz, szczekanie brytanów, pasących stada, klaskanie długiego bata, dzikie okrzyki poganiaczy, rżenie koni. Tak grała orkiestra jazz-band, a złożona z murzynów tchnęła nienawiścią. O, nienawiść rozumiało każde serce czarnego człowieka, bijące pod białym gorsem szty-