Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/56

Ta strona została przepisana.

wnej koszuli! W dźwiękach obłędnego jazz-bandu była historja i tragedja dziejowa... Historja zaborczej białej rasy i tragedja tubylców o kolorowej skórze. Sławni, pełni hartu ciała i bezwzględności przodkowie obecnych białych władców Ameryki i Azji pędzą swoje stada byków i owiec przez stepy Ameryki lub Mongolji. Ryczą groźnie i ponuro długorogie byki, beczą owce i barany... Skwar... niema wody... Upadają od znużenia zwierzęta, lecz ze świstem przecina powietrze twardy rzemień bicza i wpija się w ciało bydła... Ryczy, beczy, lecz idzie dalej... Poganiacz wie, że gdy słońce zacznie zapadać za granatowy łańcuch górski, dojdzie ze stadem do małego wartkiego potoku; wie, że stąd dalej pędzić będzie swoje stado, aż ujrzy przez obłok kurzu szary kwadrat rzeźni chikagoskiej, lub mury Kałgańskie. Tu po raz ostatni przy rozpaczliwych rykach byków klaskać będzie długi bat, wyleje się do ostatniej kropli krew białych, znękanych długą drogą baranów i byków długorogich, w kieszeniach skórzanych spodni cow-boya zabrzęczą dolary, zaszeleszczą banknoty; poganiacz wstanie wtedy w szerokich meksykańskich strzemionach, krzyknie, gwizdnie radośnie, koń odpowie wesołem, dzikiem rżeniem i popędzi do miasta, gdzie się mieszczą wesołe szynki, baterje butelek, stoliki z kartami i kośćmi i barwnie ubrane rubaszne, a pieszczotliwe dziewczyny o obnażonych do ramion rękach...