Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/57

Ta strona została przepisana.

Dalej gra jazz-band, a tańczące eleganckie pary, przyciskając się do siebie, szepcąc sobie do ucha słowa błagań i obietnic, niezdrowych, jak powietrze przesycone zapachem perfum i cygar buduarów, nie wyczuwają złowrogiej treści chaotycznej, bezczelnej muzyki. Pełna znaczenia jest ta muzyka czarnych ludzi, błaznujących na estradzie orkiestrowej. Szumi wiatr wśród krzaków bawełny. Biali plantatorzy — praojcowie szanchajskich bogaczy, śpieszą ze zbiorem. Z długich baraków wypędzają z wymyślaniem i przekleństwami czarnych niewolników. Sypią się głuche razy kijów i batów, czasem nawet strzał padnie. Jęki, wycie, błagalne krzyki wtórują rozkazom białych katów... Kipi praca, szybko migają nad krzakami czarne ręce, zrywając plon, biegną schyleni pod ciężarem koszów niewolnicy; ujadają brytany, ścigające i szarpiące zbiegów.... szemrze potok łez i bezczelnie dzwoni wezbrana rzeka złota. Zgrzyty i hałas pełen dysonansów wydaje orkiestra. To zrywa się burza nienawiści i zemsty murzynów-przodków, tysiącami umierających pod batami białych plantatorów i potomków, pogardzanych przez dumnych wnuków, i murzynów-potomków, pogardzanych przez dumnych wnuków dawnych katów, a czasem kupowanych wprost z estrady i areny przez ich wyniosłe wnuczki.
Błaznują czarni muzykanci, szczerzą zęby w zawodowym uśmiechu, przewracają oczami i zamaszy-