Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/58

Ta strona została przepisana.

ście grają, z nienawiścią przyglądając się tańczącym w rozpustnem spojeniu ciał, w migotliwych błyskach zamglonych oczu...
W tym tłumie zmieszały się wszystkie stany, poglądy i ideały. Obok kokoty z domu miss Marguerett, zapraszającej na kolację bogatego bankiera, tańczy cudzoziemski konsul z córką najpotężniejszego fabrykanta; dalej młody, przystojny klerk z jakiegoś nowego office‘u — z przestarzałą wdową po giełdowym kompradorze, kupującą go, jak się kupuje pokojowego psa lub konia wyścigowego; odpowiedzialny dyplomata — z artystką „Variété“; międzynarodowy aferzysta — z córką pastora; sędzia — z damą, pełniącą funkcje szpiegowskie dla bandy oszustów i szantażystów. Cały korowód, pomieszanie typów, wieża Babel! Wszystko to porusza się konwulsyjnie, nerwowo pod batutą czarnego dyrygenta, kierującego jazz-bandem, tą mieszaniną okruszyn muzyki z rykiem bydła, trzaskaniem biczy, krzykami plantatorów, poganiaczy i katów, jękami i łkaniem niewolników — zgrzytów i dysonansów, tonących w powodzi pogardliwych, szydzących z dobrego smaku i zdrowego rozsądku a nienawiści pełnych dźwięków.
Amerykanie — towarzysze Maleckiego zawzięcie tańczyli, Malecki przyglądał się tłumowi a w jego mózgu płynęły myśli obudzone muzyką i przelotnemi, znikomemi wrażeniami. Wdzierały się one do